Relacja z wyprawy w Alpy-Triglav, Grossgrockner, Zugspitze 2009 Poleć znajomemu.
Na wakacje w czerwcu 2009 roku wyruszyliśmy z Katowic z Biurem Sherpa z Chorzowa. W skład naszej ekipy wychodził Tomek nasz przewodnik, ostoja spokoju i wyrozumiałości do ludzkich słabości i my czyli Justyna i ja. Po długiej podróży dotarliśmy do Garmisch-Partenkirchen, skąd mieliśmy rozpocząć nasze wędrowanie na najwyższy szczyt Niemiec Zugspitze (2962m).Niestety pogoda powitała nas ulewnymi deszczami.
Padało bardzo lub jeszcze bardziej. Nie pozostało nam nic innego jak zmiana planów. W poszukiwaniu lepszej pogody postanowiliśmy po dwóch dniach wyruszyć na południe. Za słońcem dotarliśmy na Słowenię. Słowenia to kraj o bujnej, soczystej zieleni, niekończące się lasy. W drodze do Krajskiej Gory trafiliśmy nad jezioro Bled. Polecam każdemu kto będzie wybierał się na Słowenię. Jest to miejsce, które można określić jako typowy drogi kurort, ale jest na tyle urocze, że naprawdę warto. Turkus jeziora, wysepka z kościołem na którą można udać się łódkami, pływające kaczki i ogólna sielanka. Jezioro można obejść w ciągu 2 godzin przyjemnym, spokojnym spacerem. I na tym skończyła się łatwa część wyprawy. Nadszedł czas na poważne zadania.
Z Krajskiej Gory pojechaliśmy na parking w pobliży Aliezev Dom. Nocleg w tym schronisku kosztował ok. 14€ a za kąpiel pod prysznicem trzeba za 3 min zapłacić 1€. Na drugi dzień o godzinie 06:30 wyruszyliśmy na szlak. Początkowo droga była miła i pozbawiona trudności. Piękna pogoda pozwalała na przyjemną wędrówkę i podziwianie widoków. Do czasu kiedy nie rozpoczęliśmy żmudnej wspinaczki. Mozolnie wspinaliśmy się trzymając kamieni, korzeni i czasami napotykając na rodzaj słoweńskich zabezpieczeń w postaci wystających prętów. Kiedy już wydawało się, że przyzwyczaiłyśmy się do skali trudności pojawiały się nowe. Zalegający, twardy śnieg, który przykrywał szlak i być może znajdujące się tam zabezpieczenia skomplikował naszą wędrówką. Trzeba było skorzystać z fachowej pomocy naszego przewodnika, który utorował nam drogę. Kiedy już szczęśliwie przeszliśmy nie łatwy odcinek na tej drodze, pojawiły się nowe trudności. Teraz trzeba było się zmierzyć z polem piargu. Wchodzić po takim polu to prawie syzyfowa praca. Jeden krok w przód dwa do tyłu. Koszmar. Teraz bardziej w nerwach niż w strachu podążaliśmy mozolnie do góry wylewając hektolitry potu. Wreszcie po 8 godzinach dotarliśmy do drogowskazu Triglavski Dom 1 godzina. To była, jak się okazało lekka przesada w podanym czasie dotarcia do schroniska a przynajmniej uwzględniając możliwości normalnego turysty. Do schroniska dotarliśmy po 2 godzinach. Kolejny odcinek to droga w śniegu, lepsza niż piarg ale zawsze bardziej czasochłonna. Do tego zaczął padać śnieg z deszczem i czas jaki już wędrowaliśmy powodował, że powoli traciłam nadzieję na zobaczenie schroniska. Dzięki Bogu nic nie trwa wiecznie, więc jak się ciągle podąża do przodu to w końcu zobaczyłyśmy wrony. To znak, że niedaleko jest schronisko. Schronisko Triglavski Dom było dzień przed otwarciem sezonu więc nie można było liczyć na wiele od leniwej obsługi schroniska. Schronisko jest mało klimatyczne, zimne i bardzo duże. Nocleg ok. 14€. Po odpoczynku na drugi dzień o 9-tej godzinie ruszyliśmy dopełnić wyprawy i wejść na szczyt. Ku mojemu zaskoczeniu ten ostatni odcinek był bardziej wzbogacony w zabezpieczenia. I wreszcie szczyt. To bardzo trudne wejście, ale udało się. Oczywiście wejść na górę to połowa sukcesu. Czekał nas powrót. Nie łatwy powrót. Ze schroniska Triglavski Dom wyruszyliśmy około godziny 13-tej. Znów drogowskaz wskazywał bardzo optymistyczną wersję a wręcz wydaje mi się, że nie realną. Szliśmy innym szlakiem w drodze powrotnej do Aliezev Dom. Schodziliśmy powoli, bardzo powoli gdzieniegdzie natrafiając na zabezpieczenia a raczej licząc na wzajemna pomoc. W trakcie schodzenia pojawiały się małe wielkie marzenia: oby przejść ten odcinek, oby znów bezpiecznie pokonać stromy śnieg i oby już w końcu już dotrzeć do granicy lasu i żeby w końcu ten las się skończył. Nie muszę chyba dodawać, że po 13 godzinach marszu i wspinania czuje się zmęczenie a zakwasy w mięśniach nie pozwalają na normalny marsz. W końcu szczęśliwie dotarliśmy do parkingu w okolicach godziny 22-giej. Droga na Triglav choć długa i trudna to warto było się z nią zmierzyć.
Po trudach wejścia i zejścia ze szczytu zasłużyliśmy na odpoczynek w basenach w Krajskiej Gorze. Skoro byliśmy już tak blisko Adriatyku to nie można było odmówić sobie przyjemności zanurzenia w nim stopy. Udaliśmy się przez Triest do miejscowości Koper. Dotarliśmy tam wczesnym rankiem a już były tłumy panów w kawiarniach na porannej kawie. Może jeszcze nie skończyli wieczoru lub tak wcześnie rozpoczynają dzień. Przeszliśmy przez tamtejszy targ, gdzie można było kupić pirackie płyty i masę staroci. Kopr jest bardzo starym miastem pełnym historycznych kamienic i średniowiecznego klimatu.
Po drodze zahaczyliśmy o najpiękniejszą jaskinię na Słowenii- Jaskina Postojna. Nowością z jaką spotkaliśmy się, to przejazd kolejką . Wrażenie jest super i zabawa przyjemna. Przy wejściu do jaskini po okazaniu biletu pan robi zdjęcia a to dziwne wrażenie, ale po wyjściu z jaskini można sobie kupić taką fotkę. Zwiedzanie w jaskini jest bardzo zorganizowane. Po wyjściu z kolejki wszyscy przechodzą do stanowisk językowych i rozpoczyna się tradycyjne zwiedzanie jaskini pieszo. Można było podziwiać oświetlone przepiękne układy stalagmitów, stalaktytów.
Po tych atrakcjach ruszyliśmy do Austrii próbować zdobyć Grossgrockner (3791m).Kals to początek drogi na szczyt i prowadzi do schroniska Stüdlhütte (2801m). Droga jest niezwykle przyjemna i łatwa. Po prostu dla każdego, żadnych niespodzianek i trudności. Są podawane realne czasy przejścia. A schronisko jest na zewnątrz może mało efektowne bo dobudowana jest blaszana część ale w środku czysto i przyjemnie. Niestety pomimo próby wejścia na szczyt, nie udało się. Była mgła i śnieg a rozsądek nakazał powrót. I dobrze, ładna góra warto na nią powrócić.
Z miejscowości Hamersbach rozpoczynamy wędrówkę na Zugspitze (2962m). Droga wiedzie przez schronisko Einganhütte przy wąwozie Höllentalklam, gdzie rozpoczyna się trasa. Klimat tego miejsca jest niepowtarzalny. Wędruje się wykutymi w skale trasami gdzie z każdej strony spływa woda a dla łatwiejszej wędrówki są zrobione schody. Mikroklimat, szum wody i widoki polecam każdemu. Po przejściu wąwozem dochodzi się do kolejnego schroniska. To schronisko ma w sobie niezwykły urok. Spokój i przyjazna atmosfera. Cena podobna jak w innych schroniskach około 20€. Droga na Zugspitze w porównaniu z drogą na Triglav jest o tyle łatwiejsza, że na całej długości trasy są zabezpieczenia i to porządne. Świadomość bezpieczeństwa dla niewprawnego turysty jest istotne. Pomimo, że droga na Zugspitze zajęła nam 9 godzin niewiele mniej niż na Triglav to jednak wydawała się przyjemniejsza. A poza tym wędruje się etapami. Po pierwszym odcinku z drabinkami i przejściu przez stalowe pręty wbite w gołą skałę dochodzi się do odcinka prostego, następnie niewielkie i stosunkowo łatwe przejście przez piargi, potem jeszcze trochę przez śnieg i dochodzi się znów do skalnej wspinaczki. Wspinaczka wiedzie na szczyt. Na szczycie postawiony jest złoty krzyż. Poniżej szczytu znajduje się schronisko do którego dojeżdża kolejka linowa (zjechać nią można za 26 €) oraz cały kompleks sklepów.
To był ostatni etap naszej wyprawy, którą polecam.
Gośka