Wyprawy

Wyprawa do Ameryki Południowej

Wyprawa BolPer 2012 – relacja nr 4

Wszystko dzieję się w zdumiewająco zwolnionym tempie. Mój wzrok z powrotem kieruje się na uwięzioną Księżnę Annę. Przez chwilę myśl mą trąca zapytanie: „gdzie są policjanci?”.  Justyna dobiegła do mnie. Jest bezpieczna na ulicy z boku od kierunku ataku „wściekłej nawałnicy”. Gdy mój wzrok dosięga płotu wszystko staje się jasne. Tomek 1 staje w połowie odległości między mną a płotem Księżny Anny na który to Księżna stara się wdrapać. Tak jak ja patrzy z niedowierzaniem. Kilkunastu policjantów stoi po naszej stronie płotu i wyciąga ręce do blond Księżnej starając się zostać bohaterem ratującym niewiastę. Tuż przed tym momentem wykonałem ruch inicjujący nadejście z pomocą Księżnej ale to co miałem przed oczami kazało mi racjonalnie zrezygnować z rywalizacji o zostanie bohaterem roku. W tym czasie nasza Księżna stała już wyprostowana, okrakiem na szczycie płotu. I teraz w całej grozie tej sytuacji trudno było zgasić rozbawienie, które przedstawiała następna opisywana scena! Jak już wspomniałem Księżna stoi na płocie w pozie iście książęcej. Łokcie przy sobie zgięte pod kątem ostrym, lewy nadgarstek ugięty ku dołowi, wyprostowana. Prawa ręka w tym samym ustawieniu z tą różnicą, iż palec wskazujący jakby wodził za czymś nieokreślonym, mażąc kółka nad gawiedzią zgromadzoną poniżej. Jakby wybierając rycerza, który jest godzien pochwycić Księżnę. Na pewno był to gest nerwowy i i nie intencjonalny ale cały obrazek malował się przepięknie. Wszystkiego dopełniła niekłamana radość policjanta – „rycerza” który został wybrańcem i miał zaszczyt pochwycić piękną Księżnę. Cała groza sytuacji, która działa się przecież w bezpośredniej bliskości, różniła się tak dalece od romantycznej sceny Księżnej i policjantów jak dżdżysta, zimna noc od słonecznego, ciepłego dnia. Scena ta była jednocześnie tak naładowana niezamierzonym humorem, iż pewnie musiałem idiotycznie wyglądać gdy w tym całym zgiełku wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem, który tak jak nagle wybuchł tak samo błyskawicznie uwiązł mi w gardle a ręce machinalnie powędrowały nad głowę chronić ją przed czymś, ciało zaś zgięło się w kilku miejscach przygniecione hukiem, który roztrzaskał na miliony kawałków otaczającą nas rzeczywistość. Przecież nawet z powodu Księżnej czas się nie zatrzymał! (a to bezczelny łotr!!!). W czasie kiedy Księżna wlatywała w ramiona „wybrańca” przedmioty z rąk protestujących górników przecięły ze świstem powietrze i dosięgły swego celu. Kilkadziesiąt, nakładających się na siebie małych huknięć zginania metalu, roztrzaskiwanych szyb zmieniających się w nieprzejrzystą pajęczynę dało tak dotkliwy efekt, iż wszystkich jak we tańcu synchronicznym na jeden mikro moment „pokurczyło”. Gdy spojrzałem na policjantów powracających z udanej misji ratowniczej uświadomiłem sobie, iż nie tylko mnie rozbawiła cała scena z Księżną i „bohaterem roku”, gdyż wszyscy policjanci powracali uśmiechnięci tak, że gdyby nie mieli uszów to śmiali by się dookoła głowy. Odetchnąłem z ulgą, byłem usprawiedliwiony, nie tylko mnie ta scena rozbawiła. Twarze policjantów jednak w momencie stężały a ich oblicza stały się czujne. Odwrócili się w kierunku rzucających, wyjęli broń, krótką i w czasie mierzenia odbezpieczali w pośpiechu by zaraz później powietrze napełniło się hukiem wystrzałów skierowanych do uciekających w różnych kierunkach górników. Policjanci utworzyli szpaler odgradzając pojazdy na ulicy od rozwścieczonych górników. Teraz wyjęli broń długą i tak jak by dla odstraszenia zaczęli mierzyć w określone punkty w oddali ale już nie strzelali. Górnicy pochowali się jakieś 150 metrów dalej za polem, które w tak klasyczny, komandoski sposób przeszła nasza „gupos debilos”. W tym momencie skonstatowałem, iż Księżna umożliwiła atak górnikom. Prawdziwa „Księżna Ludu”. Zastanawiacie się na pewno co się dzieję z naszymi pozostałymi podróżnikami Marysią i Poldkiem. Przyznam, że przez cały czas akcji ratowniczej pod kryptonimem „Księżna”, gdzieś z tyłu głowy też świtało mi te pytanie, ale gdy policjanci wracali z akcji wszystko stało się jasne. Odsłonili przykucniętego przy płocie Poldka, z wyciągniętą ręką ku górze , który zapewne uległ naporowi bohaterów – policjantów, zostając przez nich przygniecionym, a przecież też chciał pomóc! Nie miał szans w zderzeniu z tak dużą siłą sprawczą jaką była misja policjantów pod kryptonimem „Księżna”. Nie dość tego popełnił przewinienie podlegające najdalej idącym sankcją! Nie sfotografował całej akcji! No. musimy mu to wybaczyć, był przygnieciony misją policjantów. Jeżeli chodzi o Marysie to również została odsłonięta po odejściu policjantów. Podobnież starała się u dołu płotu rozszarpać jakąś dziurę dla Księżnej. Oj, oj nie mądra! Nie wie, iż Księżne dziurami nie chadzają!!! No dobra, koniec już rozwodzenia się na temat historii z Księżną w tle. Gdy wszyscy dobiegli do ulicy a niektórzy zostali przyniesieni… szybko oddaliliśmy się od zagrożenia, które niosło miejsce naszego przed chwilowego pobytu. Oczywiście o powrocie nie było mowy skoro tak świetnie daliśmy sobie radę na froncie. Ale żarty na bok. Byliśmy przekonani, że punkt zapalny całego konfliktu mamy już za sobą. Dlatego ulegliśmy pewnej konsternacji gdy za kilka minut, prawie u wrót miasta zobaczyliśmy w oddali stojące samochody a na ich czele płonący ciągnik siodłowy transportujący koparkę. Na wysokości tego ” zapalnego” punktu, po obu stronach drogi, na wzgórzach było widać rozstawionych ludzi reagujących bardzo agresywnie na ruchy pojazdów mających zamiar minąć punkt w kierunku miasta. Przeprowadziliśmy, krótką naradę i trzeźwo zawyrokowaliśmy by minąć zapalony, grożący wybuchem pojazd. Z daleka obchodzimy jego miejsce jakieś 200 metrów na lewo, górami. Obawialiśmy się trochę rozstawionych, pilnujących górników ale oni sami nawoływali nas pokazując najbezpieczniejszą, możliwą drogę. Po 15 minutach przeszliśmy wszystkie miejsca zapalne i dotarliśmy do policjantów którzy stanowczo zakazywali wjazdu do miasta wszystkim chcącym to uczynić, tworząc prowizoryczny punkt kontrolny. Nasz przepuścili bez problemu, gdyż primo: poruszaliśmy się w odwrotnym kierunku, duo primo: poruszaliśmy się pieszo. Jedynie patrzeli na nas z lekkim niedowierzaniem. Może dlatego, że byliśmy biali? Aaa czort ich tam wie!! W tym momencie napatoczył się jakiś autochton oferujący dojazd do punktu widokowego na płaskowyżu Nasca, z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Jechaliśmy jakieś 25 kilometrów w szóstkę w taksówce. Waldemar (Poldek) ze mną na przednim siedzeniu. Reszta ekipy czyli czwóreczka z tyłu. Zaznaczam, że taksówka była standardowym sedanem w marce Hyundai sonata i z przodu nie było podwójnego miejsca!!. Ale jakoś daliśmy radę z Waldeczkiem. Jadąc mijaliśmy surowe pustynne, górzyste krajobrazy uciekające gdzieś za widnokrąg by dojechać do niepozornego miejsca gdzieś w środku kamiennej pustyni. Po lewej stronie drogi (jadąc od Nasca) została posadowiona, na oko, 15 metrowa wieżyczka obserwacyjna z której za 2 sole można podziwiać najbliższe freski otwierającego się przed nami, olbrzymiego płaskowyżu Nasca. No, cóż…. Hmm… No dziwne, iż jakimiś czarami nie zacierają się z biegiem nieubłaganego czasu małpy, kolibry i inne freski tu leżące ale żeby uwierzyć Denikenowi iż są to pasy startowe UFO to trzeba być ufo – ludkiem. Byłem cholernie zawiedziony, że nie zostałem przy teorii ukochanego Denikena. przez którego książki od dzieciństwa wierzyłem, że kosmici pozostawili tu swój ślad i jak nic na świecie chciałem ów ślad zobaczyć. No i zobaczyłem, weryfikując jednocześnie swoje przekonanie o bytności kosmitów na naszej, co tu dużo ukrywać, przepięknej planecie! A może jednak to kosmici…..??? Schodząc z wierzy natknęliśmy się na kramik miejscowego, naskańskiego artysty, który na pustynnych kamieniach rył naskańskie freski. Zakupiliśmy je i rozpoczęliśmy powrót do naszego hoteliku. Wchodząc do taksówki widzieliśmy samochody policjantów zmierzających do miasta. Punkt policyjny przeniósł się trochę dalej od miasta i z tego powodu nasza taksówka została zatrzymana wcześniej niż nasze miejsce wyjazdu na to wskazywało, co znacznie wydłużyło nasz powrót. Przechodząc koło, onegdaj palącej się ciężarówki mogliśmy zobaczyć, że nie poniosła niepowetowanych strat. Widać było spalone opony, przypaloną część pojazdu przy oponach, pozostałości po językach ognia na kabinie i zbite szyby. Po zrobieniu kilku fotek skierowaliśmy się w dalszą drogę do hoteliku. Naszą uwagę przykuwał brak ludzi i pojazdów tu będących gdy szliśmy w stronę przeciwną jakieś 2 godziny temu. Dopiero w miejscu gdzie była przeprowadzana misja pod kryptonimem „Księżna” zauważyliśmy jakieś palące się opony jakiś ludzi pośpiesznie przemykających gdzie, nie gdzie ale tabuny samochodów znikły. Idąc dalej spotkaliśmy policjantów próbujących , jakby negocjować z daleka trzymającymi się, zamaskowanymi górnikami. Spokojnie dotarliśmy do hotelu. Poszliśmy zjeść coś w jakieś restauracji lecz miasto dalej mogło uchodzić za nieczynne. Gdzieś ktoś czymś handlował, gdzieś była do połowy otwarta roleta ale widać było że wszyscy przygotowani są na każdy scenariusz. Co jakiś czas dobiegał nas jakiś pomruk i widzieliśmy masę ludzi przemieszczającą się w jakimś kierunku. Wtedy szybko oddalaliśmy się w odległe miejsce. Tubylcy widząc nasze poddenerwowanie zapewniali nas, że nic nam nie grozi, że turystów to nie dotyczy ale trudno było zachować spokój szczególnie jak w pewnym momencie zawiał na nas wiatr od strony protestujących, który wraz z sobą przyniósł nam gaz łzawiący. W końcu natrafiliśmy na czynną knajpkę i zamówiliśmy jedzenie. Wchodząc do knajpy kontem oka zauważyłem, że na rynku zbierają się ludzie. Dowiedzieliśmy się, że górnicy dogadali się przedstawicielami rządu i kończą strajk. Jutro powinno już wszystko funkcjonować. Funkcjonowało już po naszym wyjściu z knajpy. Gdy jeszcze jedliśmy widzieliśmy tłumy miejscowych idących od strony rynku z zadowoleniem wypisanym na twarz. Miasto zmieniło się nie do poznania. Z zamkniętej, wyludnionej twierdzy stało się kolorowym, gwarnym przyjaznym miasteczkiem. To właśnie w tedy spotkaliśmy pierwszych turystów co uświadomiło nam iż byliśmy jedynymi którzy dzisiejszy dzień spożytkowali na zwiedzaniu. Po zakupie kilku win wróciliśmy do hotelu i po wspólnej na radzie ustaliliśmy, iż następnego dnia jedziemy na wybrzeże, do Lomas. Dziwiło nas tylko dlaczego miejscowi przewoźnicy z niedowierzaniem patrzą na nas że chcemy tam jechać i jakby tego było mało to chcemy tam jeszcze zostać! Ale to już historia na następną relację.

Pozdrawiam

Nitus

Wyprawa do Ameryki Południowej

Wyprawa BolPer 2012

To już jutro 9 marca…. i wyjeżdżamy na naszą kolejną wyprawę do Boliwii i Peru. Jak zwykle jest to wyprawa życia, jak każda którą jest jeszcze przed nami. Jedziemy w szóstkę. Justyna, Ania, Marysia Poldek i dwa Tomki. Jutro mamy wylot z Wiednia a ja siedzę jeszcze w biurze i piszę, zastanawiając się czy jest sens w ogóle w planowaniu wyprawy jak i tak nigdy nie starczy czasu by się przygotować na spokojnie. Rozglądam się i widzę w moim biurze porozrzucane sprzęty …..raki, namioty gdzie niegdzie wyłania się czekan a w domu czeka pakowanie, które że użyje takiego porównania jest jeszcze nie przeczytaną książką, to znaczy nawet jeszcze nie kupioną!!! Patrzę na zegarek 19.24. Wybornie…to upewnia mnie iż prześpię się dopiero w samolocie. No dobra ale przejdźmy do meritum. Co będziemy robić?! Bo jednak jakiś plan udało nam się sklecić!!!

A, ów plan przedstawia się on następująco: przylatujemy do La Paz (Boliwia-3800m.n.p.m.) i po krótkim rezime (3 dni na aklimatyzację i wypoczynek po morderczym locie) jedziemy nad najwyżej położone, tak duże jezioro na świecie TitiKaka (Peru), nad którym sobie trochę pospacerujemy (3 dni). Będąc w tym miejscu popłyniemy na wyspę słońca Isla del Sol gdzie urodził się pierwszy INKA. Gdy wyjdziemy już z łódki kierujemy się do Cuzco z nieopodal, którego kilkudniowym trekingiem zdobywamy Machu Picchu (4dni). Po wyjściu z najlepiej zachowanego miasta Inków jedziemy na wybrzeże na tajemniczy płaskowyż Nasca (2dni). Tam z samolotu zerkniemy sobie na to co wymajstrowali kosmici. Po drodze do niego zwiedzimy najgłębszy kanion na świecie – Kanion Kolka( 2dni). Z słonecznego wybrzeża jedziemy z powrotem bo Boliwii do  Sajama National Park (4 dni) gdzie postaramy się zdobyć najwyższy szczyt Boliwii Sajame (6500m.n.p.m.) albo jakiś inny ciekawszy sześciotysięcznik a potem do domu. Taki jest plan ale jak będzie to zobaczymy………….. Jak będę miał dostęp do neta to coś napiszę jak nie to czekajcie na relację i zdjęcia jak wrócimy 2 kwietnia. Na razie i trzymajcie za nas kciuki!!

Pozdrawiam

Nitus